Jakoś te dni wszystkie takie rozwleczone, rozlazłe jak sweter po babci prawie... A sennosc taka ogarnia z wszechstron, że nosa wyściubić za próg się nie chce. I ma sie ochote wtulać we wszystko (ze juz najchetniej w ciepłe ciało Męża swego nie wspomne). Jakoś spokojniej, w tempie zwolnionym, herbaty z rozwagą naparzę, a ten paproch z podłogi to jutro może podniosę...
Oh, ja kocham ten rozlazły czas. Bo jakoś tak, te wieczory niby krótsze, a jednak dłuższe. I jakoś tak spokojniej, bez pośpiechu. I rzeczywiście jakoś tak przytulaśnie się robi. Dobrze, że mój Małż duży, to i powierzchnia do przytulania większa :D
OdpowiedzUsuńTo zazdroszcze powierzchni, chociaz w sumie ja tez nie mam na co narzekac :)
Usuń